Z pełną powagą, z zadumą i głębokim smutkiem uczestniczyłem w obchodach wyzwolenia obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Tym razem nie osobiście, lecz przed telewizorem.
Jakże to ważne, że w polskich obchodach na pierwszym miejscu są więźniowie, rodziny więźniów. Przedstawiciele władz, politycy, nawet Ci najważniejsi, towarzyszą im w tym kolejnym traumatycznym przeżyciu, jakim jest powrót na teren obozu. Dlaczego tak czynią? Ponieważ zależy im aby pamięć trwała, aby nie stawała się zakładnikiem, nie była instrumentalnie wykorzystywana. Aby świat nie zapomniał, bo pokój nie jest nam dany raz na zawsze.
Z ogromnym niesmakiem odebrałem próby wykorzystania tego jakże ważnego i bardzo potrzebnego wydarzenia, do bieżącej walki politycznej. I nawet jeśli intencją jednego z przemawiających, było wezwanie do refleksji, wezwanie do przemyślenia pewnych działań (czego się można jedynie domyślać), to już próby interpretacji, analiza mimiki twarzy, rzekomych reakcji, jest nadużyciem niegodnym tego dnia i tych uroczystości. Smutny z tego wniosek, nie ma już świętości, które nie można zdeptać…