Niezwykła jest nasza skłonność do niszczenia wszelkich autorytetów. Pracujemy na to wszyscy, jedni drugim odbierając prawo do bycia architektami kraju, w którym żyjemy. Lista jest długa i powiększa się z roku na rok: Wiesław Chrzanowski, Jan Olszewski, Tadeusz Mazowiecki, Władysław Bartoszewski, Leszek Kołakowski, ks. Józef Tischner. Wszyscy oni prędzej czy później okazali się nie dość wyraziści dla jednej lub drugiej strony politycznego sporu. Nie dość ortodoksyjni bądź niewystarczająco liberalni. Niepasujący do dzisiejszych schematów, zgodnie z którymi wszystko musi być maksymalnie wyostrzone, bez żadnego niuansowania.
Nowe czasy są w końcu definiowane przez nowy dekalog dwudziestego pierwszego wieku, którego pierwsze przykazanie brzmi: błogosławieni, którzy potrafią innych zaorać, albowiem będzie im to poczytane za cnotę. Chyba się bardzo nie mylę (…)
Rację mają ci, którzy mówią, że zanim wejdzie się do kanonu historii, trzeba przejść przez czyściec społecznej pamięci. Takie losy spotykają pisarzy i artystów, którzy przez pierwsze ćwierć wieku po swojej śmierci przechodzą narodową kwarantannę. I trzeba co najmniej jednego pokolenia, aby dokonała się recepcja ich twórczości. Ale gdy już z tego czyśćca wyjdą, to zazwyczaj wchodzą na stałe do kanonu pamięci.
W wypadku Jana Pawła II ten czyściec jest bolesny. Zwracał na to uwagę on sam w ostatnich latach życia. Zwracali uwagę komentatorzy, pokazując, że breloczki, popielniczki z watykańskim herbem i mrugające papieskim okiem pocztówki zamiast przybliżać nas do jego osoby, skutecznie go od nas oddalają, tworząc społeczny totem. Cóż zrobić, skoro lepiej w ucho wpada „Barka”, a na wadowickiej kremówce można nieźle zarobić (…)
Niestety, obawiam się, że nasza walka o dobre imię Jana Pawła II przypomina marzenia ściętej głowy. Walec dziejowego rozliczenia jedzie, by zabić ojca, jakkolwiek szokująco to brzmi. Możemy powtarzać, że żaden naród nie ma wśród swych wielkich i szanowanych postaci ludzi bez skazy, którym nie można byłoby zarzucić, że popełnili błędy. I że mądrość narodów polega na tym, iż potrafią znaleźć miarę między prawdą historyczną a potrzebą budowania dumy z dokonań wybitnych jednostek.
Mam jednak wrażenie, że nasz gen samozniszczenia wyraźnie bierze dziś górę i daje o sobie znać. I tak jak ochoczo budowaliśmy pomniki Jana Pawła II, tak równie ochoczo zabieramy się do ich rozbiórki. A kiedy już to zrobimy, będziemy sierotami z poczuciem dobrze wykonanego zadania. I zostanie nam tylko kremówka…