Przyznaję, za studenciaka sam chodziłem na 16 grudnia pod „Wujka” (etos NZS zobowiązuje…). Pamiętam tę atmosferę. Grudniowy wieczór, mgła, msza za ojczyznę i rosnący stos wieńców pod pomnikiem-krzyżem – pełny patos solidarnościowej liturgii. Wśród zebranych dominują dwa typy ludzkie. Pierwsi to weterani, z każdym rokiem coraz starsi. Dla nich tamte wydarzenia ciągle dzieją się tu i teraz. Drudzy to politycy, od lewa do prawa. Tych ważnych pokażą w telewizji. Ci pomniejszego płazu muszą sobie sami wrzucić fotki na Facebooka – immunizują się w ten sposób na cały rok od zarzutów o brak patriotyzmu.
W tym roku pojawił się również prezydent Duda i nie przepuścił okazji, aby uwikłać rocznicę w bieżące spory polityczne. Niezauważone przemknęły inne słowa głowy państwa: Dzisiaj, patrząc z perspektywy 40 lat, dziękuję wszystkim rodzicom, wychowawcom i nauczycielom – dziękuję za młodzież, która tutaj jest. Dzisiaj to przede wszystkim najważniejsze, by oni pamiętali; by oni byli tymi, którzy dalej będą budowali naszą ojczyznę.
Prezydent dotknął otwartego nerwu. Tych młodych, nawet jeśli pod „Wujka” przychodzą, to robią to ze szkolnego klucza i jest ich niewielu. W swojej masie nie czują takiej potrzeby. Emocjonalnie obcy jest im patos, a już zwłaszcza upolitycznione oracje. Dla pokolenia naszych ojców i dziadków „Solidarność” to ciągle świeże wspomnienie. Dla ludzi wychowanych w XXI wieku to przeszłość równie odległa, co powstanie styczniowe.