Zakończyła się ziemska wędrówka Jerzego Urbana. Postaci wyjątkowo paskudnej, wręcz odrażającej. Pomimo tego co zrobił, wielu żegna go “z honorami”, ba zauważyłem nawet próbę jego gloryfikacji. Czyżby zapomnieli, że to on wprowadził na scenę polityczną (i nie tylko) język nienawiści, wcale nie nowatorski, kopiujący bolszewickie metody znane z pisma „Bezbożnik” i innych działań komunistów.
Niszczył ludzi porządnych, prawych, promował podobnych sobie cyników. Wielu ludzi świadomie skrzywdził. Jeszcze w 2014, przed sądem mówił: Z muzułmanów śmiać się boję, bo zabijają; gdyby katolicy w Polsce zabijali, to też bym ich nie ruszał, bo jestem tchórzem.
Biedroń napisał żegnaj Jurku, jakby zapomniał o akcji „Hiacynt” – masowej akcji Milicji Obywatelskiej przeprowadzonej w PRL w latach 1985–1987, czyli w czasach, kiedy Jerzy Urban był prominentnym rzecznikiem rządu w ramach komunistycznej junty Jaruzelskiego, polegająca na zbieraniu materiałów o polskich homoseksualnych mężczyznach i ich środowisku, w wyniku której zarejestrowano ok. 11 000 akt osobowych, tzw. różowe teczki.
Urban, jak nikt inny utożsamia diabelski nihilizm. Na zawsze pozostanie figurą kłamstwa i cynizmu władzy. W wolnej i sprawiedliwej Polsce odsiadywałby długoletni wyrok, niestety zamiast tego święcił przez wiele lat triumfy oraz żył w spokoju i bogactwie. A to świadczy dramatycznie źle o tym, jak ułożyły się losy Polski po 1989 roku…