W dyskusji o niemieckim długu odszkodowawczym wobec Polski umyka ważny wątek: siedemdziesięcioletnia historia cynicznej polityki Republiki Federalnej Niemiec w tej sprawie. Historia zasmucająca, mało znana w Polsce, a w Niemczech skutecznie przemilczana. Trudno się dziwić, bo jest to historia postawy zdecydowanie antypolskiej, w której strona niemiecka wykorzystywała wszystkie możliwe sztuczki i sięgała nawet po kłamstwa.
Nasi zachodni sąsiedzi szczycą się tym, że nie mają problemów z przezwyciężaniem ciemnych plam swej przeszłości. Dotyczy to nie tylko okresu III Rzeszy. W ostatnich latach potrafili zmierzyć się z takimi ponurymi problemami jak ludobójstwo plemion Herero i Nama na terenie Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej (obecnie Namibia) w latach 1904-1907 czy nawet bierność rządu kajzerowskiego wobec dokonywanych przez Turcję (sprzymierzeńca II Rzeszy) ludobójczych zbrodni na ludności ormiańskiej podczas I wojny światowej.
Ale niemieccy historycy badali i ujawniali także takie sprawy jak podejmowane już w powojennej Republice Federalnej próby ograniczenia ścigania zbrodniarzy wojennych czy też swobodne funkcjonowanie w zachodnioniemieckich instytucjach, w tym w resorcie sprawiedliwości czy spraw zagranicznych, osób głęboko uwikłanych podczas hitlerowskiego dwunastolecia. Dziennikarze i historycy niemieccy wynieśli na światło dzienne nazistowską przeszłość czołowych działaczy Związku Wypędzonych. Badania prowadzi komisja historyków, analizująca przeszłość pracowników zachodnioniemieckiego wywiadu.
Niemieccy politycy nie szczędzą też zapewnień o poczuciu winy za zbrodnie dokonane przez Niemców na ziemiach polskich w latach 1939-1945. Kolejne rządy Republiki Federalnej, począwszy od gabinetu kanclerza Konrada Adenauera po obecnego kanclerza Olafa Scholza, stoją na stanowisku, że sprawa przekazania stronie polskiej materialnego zadośćuczynienia jest na drodze prawnej zamknięta.
Powód? Bardzo prosty: w sierpniu 1953 r. komunistyczny rząd Bolesława Bieruta zrzekł się od Niemiec reparacji. A skoro na drodze prawnej kwestia jest zamknięta, to także zamknięta musi być w sferze finansowej.
Dla niemieckich polityków i większości opinii publicznej nie ma najmniejszego znaczenia, że decyzję tę podyktował marionetkowemu, bezwolnemu rządowi Bieruta Kreml w zenicie uzależnienia Polski od sowieckiego hegemona. To, że gdyby nie niemiecka napaść na Polskę 1 września 1939 r., nie byłoby w Warszawie żadnego marionetkowo rządu Bieruta, politykom Republiki Federalnej chyba w ogóle nie przychodzi do głowy. I w ogóle do głowy im nie przychodzi, iż powoływanie się na deklarację marionetkowego rządu PRL z jednoczesnymi zapewnieniami o woli pojednania z Polską jest czymś, czego pogodzić nie sposób.
Strona niemiecka twierdziła też i twierdzi, że rząd satelickiej PRL zrzekł się nie tylko reparacji, ale też prawa do odszkodowań dla konkretnych ofiar. To pozwalało i pozwala najpierw Bonn, a później Berlinowi z wyniosłością i obojętnością traktować oczekiwania pokrzywdzonych przez Niemców polskich obywateli. W zabiegach tych władze Republiki Federalnej stosowały zaś całą gamę uników i sztuczek prawnych.
Gdy w maju 1958 r. do Bonn przybył katolicki poseł na Sejm PRL Stanisław Stomma, usłyszał z ust szefa Urzędu Kanclerskiego Hansa Globke, że aczkolwiek strona zachodnioniemiecka nie neguje potrzeby zadośćuczynią dla polskich ofiar, to jednak obecnie jest to niemożliwe, gdyż w Polsce panuje reżym komunistyczny, który zdyskontowałby dla siebie niemieckie płatności.
Świetny tekst prof. Stanisława Żerko, polecam lekturę całości https://tygodnik.tvp.pl/65579810/jeszcze-jeden-szkielet-w-niemieckiej-szafie