Zbliżają się wybory samorządowe, chciałoby się rzec święto lokalnej demokracji. Ale niestety, coraz częściej jest to też wykwit samorządowych patologii. Temat rzeka, spokojnie wystarczy na solidną rozprawę doktorską, ja zajmę tylko wycinkami.
Wolność, równość, demokracja!! Tak dawno już temu wołaliśmy wspólnie, dzisiaj nawet gdyby się udało nam to wspólnie wykrzyczeć, prawie każdy z nas miałby na myśli coś innego. Dla niektórych wolność to prawo do zakupu bez wiedzy rodziców przez 15-latkę pigułki „dzień po”, ale wolnością już nie jest wolność zrzeszania się czy też wolna wola.
Otóż od morza, aż po Tatry, nie omijając własnego podwórka, dochodzą mnie informację, o łagodnie rzecz mówiąc naciskach, na osoby które decydują się startować nie z tego „właściwego” komitetu wyborczego. Niekiedy są to tylko naciski „towarzyskie”, niekiedy (niestety) konkretne groźby, jak choćby zastraszanie utratą pracy w gminnym podmiocie, a nawet jej utrata. Jest to o tyle niezrozumiałe, że dotyczy to także kandydatów którzy (oczywiście teoretycznie), mają kolejną kadencję „w kieszeni”. No cóż „homo sovieticus” żyje w wielu z nas… Po co nam powstać jakaś silna opozycja w postaci silnej struktury partyjnej, czy nawet stowarzyszenia. Przecież lepiej wszystkich mieć w garści, a co za ty idzie realizować zasadę „dziel i rządź”. Czego to się nie nasłuchałem, łącznie z przejmowaniem przez „lewicę” „prawicowej” partii w mieście i usuwaniem „niewygodnych” władz stowarzyszeń. Zdarzyły się i akcje takie: „jak mogłeś sobie zrobić zdjęcie z …, przecież om kandyduje z…
Kolejny kamyczek wolność słowa. A i owszem, ale tylko wówczas kiedy to będzie moje słowo. Dlatego najlepiej mieć media pod kontrolą. Co tam media, najlepiej to nawet kontrolować lajki i łajać za każdą „nieprawomyślność”. Czy też „a czyje to jest konto, kto jest administratorem, jak można „takie” rzeczy publikować”? A często to tak zwany drobiazg!
Że już nie wspomnę o kwestii krytyki. Wiem, że kij ma dwa końce, i że wiele osób, komitetów, idzie jak walec, wszystkie jest złe, wszystko źle zrobione. To oczywista patologia, choć wybór tej drogi jest coraz rzadszy, bowiem coś tam już ludziska zrozumieli i tego nie kupują. Cieszę się, jak i wielu mieszkańców wsi, miasteczek, miast, że udało się „coś” zrobić w trakcie kolejnej kadencji. Ale czy to oznacza, że nie można „przy okazji” zwrócić uwagę na ewidentne niedociągnięcia?
Nie wspomnę już o wyborach do samorządu województw, bo to już jazda bez trzymanki i często wybuchają wewnątrzpartyjne wojny poszczególnych grup i koterii. Byle do żłoba.
Nadzieja umiera ostatnia…