Niski poziom języka polskiej debaty publicznej kwituje się zwykle rytualnym narzekaniem. Jedni mówią o „przemyśle pogardy”, inni – o „języku nienawiści”. Niektórzy – o „wojnie dwóch Polsk” albo „plemion”. Ale niechętnie nazywamy rzecz po imieniu.
Otóż naszą debatę publiczną toczy od lat poważna choroba – radykalizacja języka. Mocniejszą formą choroby radykalizacji są wypowiedzi obraźliwe i insynuacyjne. Do tego dochodzą radykalizacje w sferze wizualnej, a ostatnio wprowadzenie do języka polityki wulgaryzmów.
Co ciekaw coraz mniej uczestników polskiej debaty publicznej odczuwa zmęczenie tym stanem rzeczy. Nastąpiło przyzwyczajenie. Niewielu pyta, jakie są przyczyny kolejnych etapów radykalizacji.
Są to m.in. konkurencja w szybkości i wyłączności dostarczania newsów, wprowadzanie w przestrzeń publiczną własnych opinii (nasilające się zjawisko tzw. przekazów wiralowych), preferencja subiektywności opinii (upowszechnienie się pojęcia postprawdy), polaryzacja dziennikarzy i radykalizacja języka w celu uatrakcyjnienia przekazu. Do tego należy dodać nagminne zachowania nieetyczne w przekazie czyli kłamstwa, które naruszają zasadę prawdomówności, agresję naruszającą zasadę szacunku i manipulacje przeczące zasadzie obiektywizmu.
Ponadto w Polsce radykalne mniejszości mają ogromny wpływ na życie publiczne. Można postawić pytanie, dlaczego te zdominowały one naszą przestrzeń. Z ich powodu nie można dyskutować merytorycznie, tylko od razu trzeba wchodzić na wyższy poziom emocjonalności
Z wyników badań na temat zjawiska hejtu wynika m.in., że najczęściej „hejtują” młodzi (15–24 lata) internauci, dalej są celebryci, dziennikarze i politycy.
Ważne, żebyśmy w sprawach najważniejszych szanowali się wzajemnie i prowadzili dyskurs na odpowiednim poziomie. Patrząc na sytuację w Polsce, pozostanie to tylko pobożnym życzeniem.
Poziom debaty publicznej nie spada – on szoruje po dnie…