Władza w obliczu braku wystarczającej legitymacji do przeprowadzania pożądanych przez siebie zmian (⅗ głosów w Sejmie pozwalające na odrzucenie weta Prezydenta) sięga po narzędzia autorytarne i zapowiada kolejne akty gwałtu (TK, NBP, wtrącanie do więzień politycznych przeciwników).
Jest przy tym wspierana przez stosunkowo wąską grupę elit, które ze względu na postkolonialny kształt III RP posiadają jednak bardzo poważne wpływy i zasoby. Warto o tym powiedzieć więcej.
Otóż elity te, zarówno elity prawnicze, jak i opiniotwórcze czy kulturalne przechodzą dziś od deklaratywnego wspierania władzy do jawnego uczestnictwa w działaniach pozaprawnych, niespecjalnie to ukrywając. O kogo chodzi? Głównie o przenikające się środowisko medialno-prawniczo-celebryckie, które jest odpowiedzialne za przygotowanie gruntu pod operację specjalną pułkownika Sienkiewicza. To na tym gruncie wyrosły drzewa, z których teraz zrywane są zatrute owoce.
To kancelarie prawnicze i ich eksperci – “władcy prawa”, o którego autorytaryzmie pisze w “Buncie i afirmacji” Bronisław Wildstein. Ludzie tworzący na zamówienie władzy wprowadzane przy aprobacie “autorytetów” legislacyjne łamańce, ludzie którzy wcześniej przez miesiące w mediach III RP, prawniczym bełkotem opowiadali o rzekomym autorytaryzmie.
To domy mediowe, agencje reklamy, NGO-sy i zarządy wielkich korporacji, ludzie związani towarzysko i politycznie, beneficjenci sukcesu polskiej stolicy, nadający jej ton i charakter, tresujący legiony aspirujących na lewicowo-liberalną modłę. Ale i środowiska tzw. ludzi kultury, którzy na wyprzódki przez osiem lat przekonywali w mediach III RP, że czują się, jakby ktoś na nich srał, że duszą się i płaczą po nocach, chcąc swoim żalem zarazić Polaków (część zarażono skutecznie).
Christopher Lasch w swojej napisanej jeszcze w 1994 r. książce “Bunt elit i zdrada demokracji” opisuje podobne środowiska, charakterystyczne dla świata zachodniej lewicy liberalnej. Ludzi z baniek wielkich miast, aspirujących do sprawowania kontroli nad społeczeństwem w jednoczesnym oderwaniu od niego.
W Polsce przez trzy dekady wytworzyła się i otorbiła, (głównie w Warszawie i kilku największych ośrodkach miejskich, ale nie tylko), podobna grupa, której korzenie, ze względu na specyfikę transformacji ustrojowej sięgają czasów PRL – są trwale skażone komunistyczną mentalnością i jej modus operandi, co dodatkowo sprzyja ich patologizacji, co widać w praktyce działania.
Dziś do głosu doszło już kolejne jej pokolenie tej grupy. Ludzi o korzeniach w komunie, jednocześnie usieciowanych z liberalnym zachodem za pomocą instytucji, relacji i kontaktów, dla których interes grupowy (kastowy) jest ważniejszy niż dobro wspólne. Gotowi są oni bronić interesu za wszelką cenę, a nawet jak pokazują ostatnie wydarzenia, atakować, by ostatecznie zawłaszczyć dla siebie (i nie tylko dla siebie) Państwo.
Że nie dzieje się to w interesie społecznym, co pokazują pierwsze zapowiedzi wspieranej przez nich władzy – redukcja sił zbrojnych, relokacja migrantów, reset z Rosją czy rezygnacja z CPK? To nie ma dla elit III RP znaczenia.
Przebywają one w innej, niedostępnej dla społeczeństwa rzeczywistości, w której wyprawa do Nowego Jorku jest bardziej prawdopodobna niż wyjazd w woj. świętokrzyskie, a Kowalskimi albo zarządzają, albo widzą ich przez szybę w trasie między garażami podziemnymi. Walczą o swój wspólny interes kosztem dobra wspólnoty, a większe od tego dobra znaczenie ma dla nich interes globalny i takież problemy. Także dlatego, że taka troska pozwala na jeszcze głębsze “usieciowienie” i osadzenie w instytucjach ponadnarodowych oraz usprawnia walkę z narodową reakcją.
Owe elity są oczywiście jedynie drugą ligą światowych elit – wykonawcami poleceń i agendy innej walki – “Wojny z zachodem”, o której pisze z kolei Dougla K,Murray. Elementem tej wojny jest wojna z Polską jako największym europejskim zagrożeniem dla liberalnego projektu. Elity III RP zdają sobie jednak z tego sprawę i godzą się na to w zamian za bardzo wysoki status i rolę nadzorczą.
Stan jak powyżej, którego efekty dziś widzimy, oznacza bardzo poważne zagrożenie dla demokracji, wspólnoty i narodu. Elity są jednak gotowe zapłacić taką cenę. Ich skoncentrowane bogactwo i wpływy w wyniku tych działań ulegną jedynie poszerzeniu. To dlatego nie wahają się i likwidację konkurencji politycznej i medialnej uważają za konieczność. Zresztą – dzięki oligopolowi medialnemu już teraz (właśnie zlikwidowano archiwa portalu TVP Info mogą kształtować opinię społeczną, np. kłamać na temat realiów operacji “Wejście”.
Docelowo chcą i będą urabiać część “mas” na swoją modłę, tworząc kolejne legiony aspirujących (vide Campus Polska), wybierających bogactwo materialne zamiast kulturowego, a pozostałych sprowadzać do poziomu mentalnych niewolników, ludzi, dla których pozostaje ogłupiająca ideologia woke, globalizmu i LGBT, infekująca wspólnoty i rozbijająca więzi. Ale nie tylko – to także odwołanie się do potrzeby docenienia, uznania i spokoju z jednoczesnym pogłębianiem ojkofobii i alienacją, co ma oferować choćby nudna, propagandowa narracja programu “19.30” czy wytwory “kultury” w typie filmu “Zielona granica”. Usieciowione elity doskonale wiedzą, co robią. Narodowa kultura, pamięć i tożsamość i wspólnota ważne są dla nich tyle, na ile pozostają użyteczne w walce. Punktowo może obchodzić ich i puszcza i rzeka i rocznica i wiewiórka i starzec i dziecko, podobnie jak wspólnota lokalna, jeśli tylko idzie to w kontrze do władzy, mającej na sztandarze wartości takie jak Naród czy Państwo. Gdy sytuacja się zmienia, natychmiast zapominają o dotychczasowych postulatach, często wręcz zmieniając wektor ataku i widząc w dotychczasowych ofiarach stronę atakującą. Przykładów są dziesiątki.
Cel tego “buntu elit” jest jeden: “Ich ma nie być”. “Ich”, czyli tych, którzy idą wbrew tym brutalnie, bezprawnie i wbrew woli narodu(!) prowadzonym działaniom. Co oczywiste w Polsce są to środowiska tzw. “obozu niepodległościowego”. Strząśnięcie i zdeptanie owej szarańczy skutecznie zdemobilizuje pozostałą, milczącą większość. A jest tej większości niemal 11 milionów aktywnych wyborców – to ci, którzy w referendum zagłosowali 4xnie. Determinacja jest więc potężna.
Jeszcze przed wyborami Jan Rokita pisał, że będą one początkiem najkrwawszej walki po 1989 r., ostatecznego starcia wizji Polski “liberalnej” z “solidarną” i że proces ów zakończy się dopiero w 2025 r. wyborami prezydenckimi i odpowiedzią na pytanie Jana Olszewskiego “Czyja będzie Polska?”. Do tego czasu postronny obserwator będzie przekonany, że ogląda dintojrę i de facto będzie miał rację.
Nie wie jednak, że to nie walka “plemion”, jak lubią pisać, często w dobrej wierze, publicyści widzący drzewa zamiast lasu. Ludzie nie rozumiejący, że “sukces Polski liberalnej” będzie oznaczać koniec Polski jako takiej i wstęp do przekształcenia jej w federalne terytorium superpaństwa zarządzanego z Berlina i Brukseli przy bierności liberalnego Waszyngtonu przez tutejsze “elity”. Polska będzie “ich”, ale de facto jej nie będzie.
Wczoraj napisałem (i stąd ten dłuższy wywód), że ostatnie wydarzenia pokazują, że trzeba stanąć w prawdzie. Trzeba zobaczyć i zrozumieć, że elity prawniczo-polityczno-medialne III RP postanowiły wspólnie i w porozumieniu z władzą domknąć system w Polsce. Dla siebie, ale nie tylko. Oni mają zielone światło i wsparcie z liberalnego zachodu, bo dla niego to robią. Będą działać bezwzględnie. Całość bajania o wojnie polsko-polskiej kończy się raz na zawsze. Nigdy takiej wojny nie było. Jest całkiem inna.
O tym, jaka powinna być odpowiedź obozu niepodległościowego jeszcze napiszę. Niestety nie jest ona ani łatwa, ani oczywista. Te działania miękkie to min. konsolidacja, ale i radykalne odejście od części dotychczasowych narracji, porzucenie niektórych sztandarów i etykiet i jednoczesny powrót do organicznej pracy ze wspólnotą. Po ośmiu latach rządów, błędach i zamknięciu kanałów komunikacji nie będzie to jednak łatwe, a musi niestety odbyć się błyskawicznie.
Wojciech Mucha