Serdecznie witam, już po raz 10, na obchodach Tragedii Górnośląskiej, na mysłowickiej Promenadzie. Mottem tegorocznych uroczystości uczyniłam słowa francuskiego feldmarszałka Ferdynanda FOCHA, który powiedział: „Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć, tracą życie.” Te słowa doskonale odnoszą się również do Naszej Małej Ojczyzny, do Naszej Śląskiej Ziemi. Naszym obowiązkiem jest PAMIĘTAĆ. PAMIĘTAĆ o tym, co działo się w tym miejscu, tutaj na mysłowickiej Promenadzie. Dlatego dzisiaj – po raz kolejny – uczcimy ofiary nazistowskiego Policyjnego Więzienia Zastępczego i ofiary, działającego tutaj w latach 1945-46, komunistycznego obozu pracy. Ale PAMIĘTAMY również o tysiącach niewinnych i bezbronnych mieszkańcach Górnego Śląska, którzy od stycznia 1945 roku stali się ofiarami masowych zbrodni Armii Czerwonej i komunistycznego aparatu bezpieczeństwa: zamordowanych, deportowanych do ZSRR, osadzonych w więzieniach i obozach. Niemal w każdej wiosce i w każdym mieście ludność cywilna doświadczyła tej zbrodniczej działalności. Nie możemy również zapomnieć o rabunkach i wysiedleniach, o dramacie tysięcy kobiet, narażonych na gwałty, często zbiorowe. Dzisiaj te wydarzenia określamy mianem Tragedii Górnośląskiej. Ta nazwa jest w pełni uzasadniona. Przede wszystkim ze względu na skalę zjawiska – jego masowość i przypadkowość. Ślązakom, którzy wspominają zimę 1945 roku, zwykle w ogóle lub bardzo ciężko przechodzi przez usta słowo wyzwolenie. Dzisiaj w publikacjach znajdujemy liczby zamordowanych, ale przecież za każdą z nich kryje się ludzka tragedia. Jak zatem nazwać wyzwoleniem to, co działo się w większych i mniejszych miejscowościach naszego regionu?
Pierwszymi ofiarami fali terroru na Górnym Śląsku byli mieszkańcy dzisiejszych dzielnic Gliwic – Szobiszowic, Żernik i Bojkowa. W tym ostatnim zamordowano 120 osób, w tym wiele kobiet i dzieci. W księgach zgonu parafii p.w. NMP Wspomożenia Wiernych w Sośnicy odnotowano m.in. wymordowanie pensjonariuszy domu starców w Sośnicy, a następnie spalenie budynku wraz z ofiarami. Nie ma informacji na temat liczby ofiar i ich tożsamości. W Przyszowicach zginęło 50 mieszkańców. Najmłodsza ofiara miała 10 dni, najstarsza – 78. W dzisiejszej dzielnicy Bytomia – Miechowicach czerwonoarmiści zamordowali 380 osób. Obrażenia głów zabitych były tak rozległe, że nie można było ocenić, czy zostali zastrzeleni czy też zmiażdżono im głowy kolbami karabinów. Ze szczególnym okrucieństwem zabijano inwalidów wychodząc z założenia, że ich niepełnosprawność to efekt wojny.
W Boguszycach, niewielkiej miejscowości niedaleko Opola, Sowieci zamordowali od 200 do 300 osób. Zginęły całe rodziny m. in. Piotr i Agnieszka Piechatzkowie z trójką dzieci; Józef Smolin z córką, wnuczką oraz siostrami; 8 członków rodziny Chudalla, a także Maria Woitzik z trójką wnucząt; 5 członków rodziny Smolinów i 5 Lihsów. Na jednym z podwórek leżały zwłoki sześciu półnagich kobiet, które miały pocięte brzuchy i piersi. Córka Marii Broy urodziła się w złym miejscu i o złym czasie. Żyła zaledwie dwa dni. Przyszła na świat 27 stycznia, a już 29 stycznia padła ofiarą sowieckiej rzezi. W Zimnicach Wielkich zamordowano 70 osób, a w Folwarku 30. Śmierć poniosło także dwóch miejscowych duszpasterzy: boguszycki proboszcz – ks. Franciszek Walloschek oraz administrator parafii w Zimnicach Wielkich – ks. Karol Brommer.
Fryderyk Kremser wspomina jak to wyglądało w niewielkiej wsi Pokój w dzisiejszym woj. opolskim „Koło godziny 17 rozległ się hałas wjeżdżających do Pokoju czołgów. Potem nastało piekło. Przez całą noc szaleli czerwonoarmiści. Plądrowali, z miejsca zabijali napotkanych mężczyzn, gwałcili kobiety, przeważnie zbiorowo (…) i potem zabijali z okrucieństwem i nawet rzucali do studni. Podpalali domy. W szpitalu zabijali chorych leżących na łóżkach. Mieszkańcy domu starców, w tym również kalekie dzieci i siostry zakonne, zginęli w płomieniach podpalonego domu.”
Nie oszczędzono również księży. W dzielnicy Gliwic – Brzezince – zastrzelono proboszcza i wikarego, a postrzelonemu choremu rezydentowi zabroniono udzielać pomocy medycznej. Ginęli duchowni, który stawali w obronie gwałconych kobiet, tak było np. w Gogolinie czy w pobliskich Lędzinach, gdzie zamordowano ks. Pawła Kontnego. W Miechowicach Sowieci zabili ks. Jana Frenzla, który spieszył z ostatnią posługą do konającego parafianina.
Już w lutym 1945 roku urzędy bezpieczeństwa publicznego rozpoczęły tworzenie obozów pracy, nie wchodząc w niuanse postaw narodowościowych. Za kolczasty obozowy drut trafiali w przeważającej części zwykli ludzie. Nowe władze w zasadzie wykorzystały całą infrastrukturę, która została po poprzednim totalitaryzmie – nazistowskim. Tak było w Mysłowicach, Świętochłowicach czy Łambinowicach. Machina śmierci, która w nich działała doprowadziła do śmierci tysięcy ludzi.
Obóz w Mysłowicach jest jednym z symboli nadużyć powojennego aparatu represji. Więźniom stawiano mniej lub bardziej konkretne zarzuty, często – nie stawiano żadnych. Kryteria były dowolne. Mysłowicki obóz po raz kolejny stał się miejscem nieludzkiego traktowania, upokorzenia, bezprawia i okrucieństwa. Przekształcił się w krwawy obóz zagłady. Jego celem było zastraszenie mieszkańców Górnego Śląska. Podczas śledztwa w sprawie funkcjonowania mysłowickiego obozu prokurator stworzył katalog 34 zbrodni tam popełnionych. Poza pierwszym, ogólnym zarzutem: „popełniania zbrodni komunistycznej będącej zbrodnią przeciwko ludzkości polegającej na przekroczeniu uprawnień w okresie od lutego do sierpnia 1945 roku przez funkcjonariuszy państwa komunistycznego poprzez bezpodstawne pozbawienie wolności połączone ze szczególnym udręczeniem nie mniej niż 8645 mieszkańców Górnego Śląska poprzez ich osadzenie bez jakiejkolwiek podstawy prawnej i faktycznej w Obozie Pracy w Mysłowicach”, pozostałe odnoszą się do pojedynczych przypadków znęcania się nad więźniami. Ustalono, że w latach 1945–1946 w obozie w Mysłowicach zmarło co najmniej 2 281 osób.
W obozach panował głód. W każdym z nich można było zauważyć pewną prawidłowość – najpierw znikała trawa porastająca obóz. Niejednokrotnie więźniowie polowali na szczury. Duże i tłuste, bo karmiące się w trupiarniach. Marek Łuszczyna w swojej kontrowersyjnej i wstrząsającej książce „Mała zbrodnia – polskie obozy koncentracyjne” opisał przypadki kanibalizmu w Świętochłowicach, metody znęcania się nad więźniami w Jaworznie, czyli rażenie prądem, wystawianie nagich na mróz czy zanurzanie w bunkrach z wodą. Komendant obozu przejściowego w Łambinowicach – Czesław Gęborski doprowadził do śmierci kobietę w 9 miesiącu ciąży, zastrzelił również jej 2-letnią córeczkę, bo przecież była tylko niemieckim bękartem. Zresztą chodzenie po szyjach ciężarnych kobiet też nie należało do rzadkości. To za jego przyzwoleniem podwładny przejechał ciężarówką po głowie mężczyzny. Czesław Gęborski podpalił niezamieszkały barak, a potem pod pretekstem pacyfikowania buntu zastrzelił 48 osób.
Na portalu jednej z opolskich gazet spotkałam się ze stwierdzeniem, że ludność niemiecka ponosiła konsekwencje postępowania Wehrmachtu, SS i policji wobec ludności okupowanych krajów, zwłaszcza na Wschodzie. Słowa, które brzmią jak usprawiedliwienie tego, co działo się od stycznia 1945 roku na Górnym Śląsku, ale przecież niezależnie czy ktoś morduje jedną osobę czy setki – jest mordercą. Podkreślam – nie ma usprawiedliwienia dla żadnych zbrodni, ani nazistowskich, ani sowieckich, a potem komunistycznych, ale nie ma również zgody na logikę odwetu dokonywanego na oślep, na bezbronnej ludności cywilnej. Tym bardziej, że to bestialstwo, które dotknęło wielu niewinnych Górnoślązaków przypadło formalnie na czas przejścia frontu, kiedy wiadomo już było, że wojna za kilka tygodni/miesięcy się skończy, a mieszkańcy regionu byli przekonani, że nastał już czas spokoju.
PAMIĘTAMY o wydarzeniach Tragedii Górnośląskiej, ale nie szukamy odwetu, nie chcemy budzić demonów nienawiści. Naszym obowiązkiem jest przypominać o tych tragicznych wydarzeniach po to, by były one przestrogą na przyszłość.
(tekst wygłoszony w 75 rocznicę Tragedii Górnośląskiej przez panią Mirellę Dąbek)