Wojna obozu rządzącego z elitą prawniczą nie jest, jak twierdzi opozycja, walką o intencjonalne wprowadzenie dyktatury poprzez likwidację niezawisłości sędziowskiej, choć do takich skutków walka ta może „mimowolnie” doprowadzić. Nie jest też jednak, jak twierdzi rząd i kontrolowane przezeń media, reformą nakierowaną na „oczyszczenie sądownictwa z patologii”. W istocie spór toczy się o pozycję polityczną sądownictwa i elity prawniczej. Konsensus elit politycznych i prawniczych został w Polsce po 1989 r. zrealizowany w sposób zapewniający prawnikom pozycję dominującą w stosunku do świata polityki. Sądy III RP „robiły politykę” publiczną po części mimowolnie ze względu na abdykację polityków z tej roli (reprywatyzacja), a po części świadomie i we własnym interesie zwalczając zaciekle cele polityczne przyjęte przez wyłonioną demokratycznie większość (lustracja). To ta mieszanka zaowocowała szerokim poparciem społecznym dla polityki prowadzonej przez obóz Prawa i Sprawiedliwości. Tylko że polityka obozu rządzącego zamiast rozwiązać opisane powyżej problemy, tworzy jedynie nowe.
W „wojnie PiS-u z sądami” istota sprawy leży, w moim przekonaniu, gdzie indziej. Nie znaczy to, że argumenty dotyczące państwa prawa i odpowiedzialności sędziowskiej nie mają znaczenia. Jednak są one tak naprawdę zagadnieniem wtórnym wobec kwestii zasadniczej. Tą jest zaś tak naprawdę ustrojowa relacja pomiędzy sądownictwem (i szerzej – środowiskiem prawniczym) a pozostałymi władzami, czyli światem wąsko rozumianej polityki. Nie mam tu na myśli konstytucyjnego sposobu uregulowania tych relacji (ten jest rudymentarny i daje pole do różnych interpretacji), lecz stan realny, ukształtowany przez praktykę systemu politycznego. W tym zakresie PiS postanowił wypowiedzieć dotychczasowy konsensus (w dużej mierze niepisany, choć znajdujący oparcie w części przepisów).
Co należy zrobić? Prawnicy i politycy muszą ustalić zakres swojego wpływu na treść reguł i znaleźć swoisty punkt równowagi dla swojej roli w państwie. To optimum tylko śladowo daje się zapisać w metanormach konstytucyjnych. Punkt ten polega bowiem przede wszystkim na niepisanym kompromisie obu elit, w myśl którego politycy gwarantują prawnikom szeroki, ale określony zakres autonomii, w obrębie którego „prawo w działaniu” zmieniać może prawo stanowione, zaś prawnicy powstrzymują się od działań, które torpedowałyby całkowicie kierunki polityki publicznej, wytyczone w prawie stanowionym przez elitę polityczną.