Podczas gdy debaty na temat edukacji i nauczania zaostrzają się, czy to we Francji, czy w Polsce, brakuje w nich jednej fundamentalnej kwestii. Jaki jest cel szkoły? Do czego powinna służyć?
Ponieważ chodzi tu o edukację dzieci i młodzieży, kształtowanie umysłów nowych pokoleń, jednym słowem, przyszłość, jest to kwestia wybitnie polityczna i ideologiczna. Ten, kto ma wpływ na formowanie przyszłych obywateli, ma moc tworzenia przyszłości według własnego uznania. W ten sposób lewicy udało się zdobyć popularność wśród nowych pokoleń i narzucić im swoje idee – poprzez przejęcie kontroli nad obszarami, które mają wpływ na dusze, czyli nad mediami, kulturą, a przede wszystkim edukacją.
To nie tylko kwestia idei, ale także sposobu organizacji edukacji. Progresywizm, chore dziecko republikanizmu, ustalił, że celem szkolnictwa jest „zwalczanie nierówności” i „modelowanie poprawnych obywateli”. Każdy powinien mieć równy dostęp do edukacji, w tym szkolnictwa wyższego. „Winda socjalna” powinna zostać podniesiona do najwyższego standardu, bez brania pod uwagę szkodliwych konsekwencji, które z tego wynikają. Jeśli każdy zdobędzie maturę, a następnie dyplom uniwersytecki, to kto zajmie mniej prestiżowe stanowiska na dole drabiny? Roboty lub tani imigranci z drugiego końca świata. Druga opcja jest mniej skomplikowana przy wdrażaniu i (paradoksalnie) spowoduje mniej konfliktów społecznych. Taki model społeczeństwa wybrała nasza cywilizacja.
Niemniej jednak po 60 latach zdajemy sobie sprawę, że nie działa on tak, jak powinien. Burżuazja i elity nadal kształcą się w specjalnych placówkach, a nawet zagorzali zwolennicy etatystycznego egalitaryzmu wysyłają swoje dzieci do szkół prywatnych. Ponieważ szkolnictwo nie powinno być już domeną doskonałości, zawód nauczyciela stracił wiele ze swojego prestiżu, a nawet staje się niebezpieczny w coraz większej liczbie francuskich miast. Ubolewamy nad ogólnym spadkiem poziomu wiedzy uczniów, ale jest to naturalna konsekwencja reform wdrażanych przez dziesięciolecia. Na tym poziomie przeprowadzenie kilku eksperymentów z mundurkami niczego nie zmieni, a zniesienie zadań domowych tylko pogłębi problem. Ale może właśnie tego chcą ci, którzy wysuwają ten pomysł?
Wróćmy więc do naszego pytania: czym powinna być szkoła i do czego powinna służyć? Jej cel nie powinien być ideologiczny (zwalczanie nierówności), ale raczej obiektywny, czyli kształcenie elit, które będą rządzić krajem. Nie powinna pozwalać wszystkim uczniom iść na uniwersytet, ale koncentrować się na tych, którzy mają umiejętności, talenty, i na tych, którym sprzyja otoczenie. Być może nie brzmi to zbyt „postępowo” i wejście na tę ścieżkę wymagałoby bezprecedensowej odwagi politycznej, ale bez niej jesteśmy skazani na bezradność w obliczu wyzwań, które przed nami stoją.
Uniwersytet i dyplom muszą przestać być absolutnym celem, a orientacja na kierunki techniczne musi zostać drastycznie wzmocniona. „Mniej prestiżowe” dziedziny muszą przestać być pogardzane, jak na przykład rolnictwo. Jeśli nie zgodzimy się na ich automatyzację i robotyzację, musimy natychmiast odwrócić exodus z obszarów wiejskich. Rządy europejskie zdecydowały się na rozwiązanie pośrednie – zaludnienie wsi młodymi imigrantami z Afryki i Bliskiego Wschodu – co oznacza, że są świadome problemu, ale odmawiają jego rozwiązania i wolą zamieść go pod dywan. Jednak nasz „kryzys” demograficzny jest jedynie następstwem rewolucji w edukacji i sam w sobie nie byłby tak niepokojący, gdybyśmy go zaakceptowali i dostosowali do niego nasz system gospodarczy i społeczny (właśnie poprzez automatyzację i robotyzację). Otworzyłoby to nawet nowe kierunki edukacyjne, na przykład w dziedzinie inżynierii. Ale i tutaj brakuje politycznej odwagi.
Rzetelność i szacunek muszą ponownie stać się hasłami przewodnimi edukacji. Dziś odmawiamy zmierzenia się z faktami i przyznania, że nie jesteśmy równi w danych dziedzinach. Zamiast tego zaprzeczamy oczywistości i wolimy sprawiać wrażenie, że wszyscy mają ten sam poziom, który systematycznie obniżamy. Jest to głęboko nieuczciwe i powoduje, że żyjemy w bańce samozadowolenia, która ostatecznie prowadzi tylko do frustracji.
Lepiej jest mieć tylko 10 proc. uczniów, którzy idą na studia i mogą stać się naukowcami najwyższych lotów, skutecznymi i szanowanymi menedżerami lub prawdziwymi artystami, których dzieła będą nadal kontemplowane za tysiąc lat, niż szkolić rzesze wykorzenionych i zalęknionych konsumentów, przygnębionych działaczy klimatycznych i wściekłych aktywistów na rzecz „zdegenderowania” gramatyki.
Nathaniel Garstecka
https://gnn.pl/reflexions-na-niedziele-quo-vadis-szkolo/