Idąc na pierwszą od blisko miesiąca niedzielną Eucharystię, miałem obawę, czy aby uda nam się wejść do kościoła. Wszak przepisy, pozwalają na wejście do świątyni tylko 60 wiernym. Jak się okazało moje obawy były płonne, bo wspólnie z nami modliło się 4o osób. Co się stało?
Zapewne po części to wina pandemii, nadal są osoby na kwarantannie, w pracy, w grupie ryzyka. Niemała jest też grupa wiernych, którzy w obawie o swoje zdrowie, woli pozostać w domu, zwłaszcza, że nadal obowiązuje dyspensa. Niemały jest jednak odsetek osób, dla których tak jest wygodnie. Czy epidemia jest źródłem kryzysu Kościoła? Nie, ale zapewne ten kryzys przyśpieszy. Od lat bowiem borykaliśmy się w polskim katolicyzmie z ogromną ilością problemów: płytkość wiary, wybiórcze traktowanie sakramentów, brak przełożenia wiary na codzienność.
I zapewne ta grupa “letnich katolików”, którzy już wcześniej unikali niedzielnej Liturgii lub traktowali ją jak rodzaj męczarni, znajdzie sobie wymówkę, aby nie uczestniczyć w życiu Kościoła.
Wiele zależy od Kościoła, czy uda się nam wyprzedzić powszechną antyklerykalną narrację, zastępując ją głęboką eklezjalną i biblijną katechezą. Bez wątpienia drogą do uzdrowienia Kościoła jest właśnie spadek liczby, na rzecz jakości.