Dzisiaj zaproszenie przed ekran, na duński komediodramat o niezależnej i elokwentnej nauczycielce o imieniu Rita. Mam słabość do tego imienia, wszak to imię mojej mamy i ulubionej świętej. Ale nie ukrywam, że to nie przyczyna. Po prostu bohaterka serialu “skradła mi serce” za swój urok, dystans do siebie oraz specyficzną mieszankę humoru i powagi, a nawet za kraciastą (może flanelową) koszulę.
Rita jest uwielbiana przez uczniów, lecz z dorosłymi radzi sobie nieco gorzej. Jest osobą, której nikt przy zdrowych zmysłach nie posądzałby o bycie nauczycielką, a która okazuje się absolutnie fantastyczna w swoim fachu. Na pierwszy rzut oka to bohaterka kompletnie przerysowana – dość wspomnieć, że poznajemy ją, gdy paląc w szkolnej toalecie poprawia błąd ortograficzny w wulgarnym napisie na ścianie.
Niemal w każdym odcinku Rita mierzy się z innym problemem spośród tych banalnie kojarzonych z pracą z nastolatkami: niechciana ciąża, prześladowania, przemoc, problemy rodzinne, wymagający rodzice. Ale serial konfrontuje też bohaterkę z jej własną strategią uczenia i rzuca w wir szkolnych rozgrywek władzy, które wcale nie są poczciwsze czy łagodniejsze od tych korporacyjnych.
Serial nie ukrywa absolutnie niczego o swojej bohaterce, równie chętnie pokazując jej wzloty, co upadki, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Rita bywa zarówno inspirująca, jak i irytująca, a jej moralny kompas miewa problemy ze wskazaniem właściwego kierunku. Najwyraźniej widać to w relacjach bohaterki z bliskimi, którym daleko do perfekcji.
Pokochałem Ritę za to, że jest Ritą. Producentom udało się stworzyć nietuzinkową osobowość, która wydaje się być stuprocentowo realna. Kobietę, która nie boi się powiedzieć prosto z mostu, co myśli o danej sprawie. Która nie przejmuje się tym, co wypada, a co nie, co pomyślą inni, a co nie. Jest odważna i silna, ma charakter, który pcha ją do różnych ryzykownych przedsięwzięć.
Gorąco polecam nie tylko na niedzielne wieczory…