Prezydent Warszawy miał być kapitanem, który wyprowadzi załogę z tonącego Titanica, jakim stała się Platforma Obywatelska i bezpiecznie, pod nowymi żaglami dowiezie do kolejnych wyborów. Zmarnował jednak szanse jakie dawał mu dobry wynik wyborów prezydenckich. Okazał się być nie przyszłościowym politykiem, ale jednym z politycznych rozbitków pozbawionym zdolności do walki o coś więcej, niż tylko przetrwanie.
Nie potrzebujemy by Kaczyński uczył nas, czym jest rodzina albo patriotyzm – grzmiał podczas spotkania w Trzciance, na początku lipca Rafał Trzaskowski. To tylko jedno z wielu jego kampanijnych wystąpień, w których można było odnaleźć ślady odniesienia do centrowego elektoratu, grupy wyborców co prawda zrażonej populistycznym radykalizmem sporej części polityków PiS, ale zarazem wiernej tradycyjnym wartościom. Tydzień wcześniej, w Kaliszu, prezydent Warszawy mówił m.in.: my Polacy mamy olbrzymi szacunek dla naszych bohaterów, a już po wyborach prezydenckich zapowiadał tworzenie nowego ruchu, którego nazwa Nowa Solidarność także odwoływała się do pięknych kart naszej historii.
Wydawało się, że wynik wyborczy Trzaskowskiego daje mu asumpt do tworzenia nowej politycznej siły opartej na mocnej podstawie dawnej Platformy – tej „chadeckiej kotwicy”- jak to ongiś określał Grzegorz Schetyna. Siły, która wyjdzie poza twardy, coraz bardziej lewicowy elektorat największej partii opozycyjnej. Skończyło się równie szybko jak się zaczęło. Na deklaracjach, obietnicach i zapowiedziach. Lenistwem, zaprzepaszczaniem szans i nieobecnością w życiu politycznym i społecznym.