Są takie dni jak dzisiaj, że człowiek odzyskuje wiarę w potęgę sportu, wiarę w uczciwą sportową rywalizację, w nagrodę za wysiłek i ciężką pracę. A wszystko za sprawą reprezentacji nieco ponad 330 tysięcznego państwa, w którym zarejestrowanych jest ledwie 20.000 piłkarzy i piłkarek (dla porównania, w Polsce liczba ta ociera się o milion). Mówię oczywiście o Islandii i jej reprezentacji, która po zwycięstwie nad Anglią zagra w ćwierćfinale EURO2016. Do tego muszę wspomnieć o wspaniałej islandzkiej publiczności, bowiem na mistrzostwa przyjechało 27000 kibiców. To osiem procent całej populacji.
Skąd te sukcesy? Przecież Islandia to kraj, gdzie warunki nie pozwalają na grę w futbol, trawa nie chce się zakorzenić, a grunt błyskawicznie robi się twardy jak beton. No cóż zainwestowano w infrastrukturę. Na początku XX wieku wybudowano zatem sześć zadaszonych pełnowymiarowych boisk ze sztuczną murawą, do tego dołożono grubo ponad 100 „orlików”. Do tego trzeba dołożyć reżysera tego spektaklu Larsa Lagerbaecka. Wiedział on nie tylko, jak funkcjonuje drużyna narodowa, bo przez ponad 10 lat prowadził reprezentację Szwecji, ale znał też mentalność ludzi z północy Europy. Gdy zestawimy to z młodzieżą, która ma predyspozycje, by bić się z najlepszymi, otrzymujemy mieszankę wybuchową i wiele radości, którą reprezentacja Islandii podarowała nie tylko mi w czasie tych mistrzostw…