Jakkolwiek narzekanie na politykę jest naszym sportem narodowym, a ja sam zawodowo param się nim od lat, to ostatnie dwa polityczne sezony przynoszą jakościową, negatywną zmianę. Przy wszelkich niedoskonałościach polska polityka, którą mniej lub bardziej świadomie obserwuję od afery Rywina, do 2020 r. zdawała się być na – zdecydowanie zbyt powolnej, rzecz jasna – drodze ku lepszemu.
Równolegle dla nasilającego się trendu negatywnej polaryzacji rosła rozliczalność władz przed opinią publiczną, aktywność organizacji obywatelskich, pluralizm mediów. Praktyką usankcjonował się również system partyjny „4+1” pozwalający w każdych wyborach od 2011 r. wejść do Sejmu co najmniej jednemu nowemu środowisku politycznemu, co zdawało się zdrowym bilansem między stabilnym systemem partyjnym a potrzebą wpuszczania świeżej krwi do parlamentarnego krwioobiegu.
Zmiany władzy, formacje protestu, nowe media, ruchy obywatelskie i środowiska pozarządowe organizowały się wokół pozytywnych opowieści. Ich cechą wspólną była niesiona (naiwna czy rozumna) nadzieja. Od dwóch lat tego brakuje.
Spójrzmy na to doświadczenie w trzech planach: wojny plemion, nowych ruchów politycznych oraz niepartyjnej, obywatelskiej polityki NGO-sów i środowisk idei.
Zachęcam do lektury tekstu Piotra Trudnowskiego
https://klubjagiellonski.pl/2022/12/28/jesien-2023-to-moga-byc-naprawde-beznadziejne-wybory/