Jesteśmy tak przyzwyczajeni do wojny PiS-u z Platformą, że mało kto zdaje sobie sprawę, że kryzys, z którym mamy teraz do czynienia, nie jest klasyczną, partyjną nawalanką. W tej sprawie właściwy front przechodzi gdzie indziej.
W tym przypadku walczy władza sądownicza z wykonawczą. Oczywiście, nie cała. Część władzy sądowniczej, wspierana przez część korporacji prawniczej, walczy z prezydentem. O władzę, której trójpodział wcale nie znaczy tego, co nam się próbuje od dłuższego czasu wmawiać, pełnej wzajemnej niezależności trzech jej rodzajów, bo demokracja funkcjonuje dzięki zasadzie równowagi i kontroli władz czy też systemowi równoważenia i hamowania władz.
Profesorowie prawa, którym przez całe lata abolicja indywidualna nie przeszkadzała, zmienili na jej temat zdanie, po jej pierwszym w Polsce zastosowaniu. Dziś oburzają się, że zastosowanie abolicji w formie prawa łaski jest niczym innym jak ingerencją w wymiar sprawiedliwości. I to jest prawda. Dokładnie o to w tym chodzi. Prezydent (władza wykonawcza) dostał narzędzie, którego może użyć w momencie, w którym sąd (władza sądownicza) zrobi coś, co z punktu widzenia państwa nie jest dobre.
Sądy chciałyby mieć władzę ostateczną. I o to walczą, tyle że każda władza musi być kontrolowana, bo inaczej się wynaturza. Prawnicza dyskusja o prezydenckim prawie do ułaskawiana jest dość wsobna. Dla prostego człowieka, który wiedzę o kwestiach prawnych czerpie z amerykańskich seriali, informacja o tym, że w najważniejszym polskim podręczniku procedury karnej napisano o abolicji indywidualnej, nie mówi zbyt wiele.
Dużo łatwiejszy do przyjęcia jest komunikat: Jak można ułaskawić niewinnego? Przecież przed prawomocnym wyrokiem każdy jest niewinny. He, he. Zwłaszcza gdy jest to poparte tekstem: współczesne prawo nie zna takiej sytuacji. A przecież zna. Dlaczego Nixon nie stanął przed sądem? Bo go Ford ułaskawił. A czy został skazany przez jakiś sąd? Nie został. Nie stanął przed sądem. Bo go Ford ułaskawił. Wszelkie przestępstwa, które mógł popełnić podczas pełnienia urzędu prezydenta. Amerykański prezydent może ułaskawić jeszcze przed postawieniem w stan oskarżenia. Nikt się jakoś specjalnie nie oburza. Jest traktowane jako element systemu checks and balances. Powtarzam, chodzi o to, żeby w sytuacji gdy władza sądownicza odwali jakąś manianę, władza wykonawcza mogła to skorygować. Przepis dotyczący ułaskawienia w amerykańskiej Konstytucji brzmi tak: „He shall have Power to grant Reprieves and Pardons for Offences against the United States, except in Cases of Impeachment” („He”, czyli Prezydent Stanów Zjednoczonych). U nas tak: „Prezydent Rzeczypospolitej stosuje prawo łaski. Prawa łaski nie stosuje się do osób skazanych przez Trybunał Stanu”. Pomijając fakt, że w Stanach musiano oddzielić prawo stanowe od federalnego, można odnieść wrażenie, że ktoś od kogoś odpisywał.
Kiedy się w dyskusji o ułaskawieniu używa przykładu Stanów Zjednoczonych, od razu można usłyszeć, że tam jest inny system prawny. To prawda, jest. Ale zasad demokracji uczy się od nich cały świat. No i jeszcze jedno, o czym z niewiadomych przyczyn nikt chyba nie mówi, abolicja indywidualna, czyli możliwość uniewinnienia przed prawomocnym wyrokiem, poza Polską, w Europie, funkcjonuje w siedmiu państwach. Jest też w Izraelu. Więc nie jest to wcale jakaś aberracja. W naszym konstytucyjnym układzie Prezydent, niezależnie od tego, czy go lubimy, czy nie, ma największą legitymację. Decyzję o jego wyborze podejmuje największa liczba ludzi. W związku z tym, w naszym imieniu może podejmować różne decyzje. Na przykład może zawetować ustawę, może przyznać obywatelstwo. Może nadać order. Może też ułaskawić. W naszym imieniu. I jakby na to nie patrzeć, próba pozbawienia go prawa do tego jest próbą pozbawiania tego prawa nas wszystkich.
Marcin Kędryna