Od dłuższego czasu Włochy uchodzą za „chorego człowieka Europy”. Symptomem choroby trawiącej ten kraj jest wysoki poziom długu publicznego brutto. Jeszcze przed pandemią wynosił on 134 proc. PKB (w 2019 r.) – w 2021 r. przekroczył 150 proc. PKB. Poważniejszą oznaką słabości jest niezadowalające tempo wzrostu gospodarczego. Już od początku lat 2000. jest ono niskie. PKB na mieszkańca realnie wzrastało w tym okresie średniorocznie o 0,2 proc. (Dla porównania, dla Niemiec średnio o 1,1 proc.). Sam wzrost był też niestabilny. W sześciu z dziewiętnastu lat Włochy doświadczały otwartej recesji. Wreszcie mają one wysoką stopę bezrobocia. Aktualnie (2021) jest to 9,5 proc. (w Niemczech: 3,6 proc.)
Istnieje tendencja do przypisywania gospodarczego niepowodzenia Włoch czynnikom raczej pozaekonomicznym (korupcja, mafia, niewydolność administracyjna, brak nowoczesnej kultury organizacyjnej itp.). Niestabilności politycznej i słabości rządów przypisuje się zbyt luźną („nieodpowiedzialną”) politykę fiskalną. Można też powoływać się na (anegdotyczne) objawy nadmiernych wpływów związków zawodowych, wreszcie na strukturę gałęziową gospodarki i inne czynniki natury mikro-ekonomicznej. Innymi słowy los Włoch miałby być pochodną „charakteru narodowego” jego mieszkańców („wiadomo, lenie i bałaganiarze”).
Moja diagnoza przyczyn ustawicznego włoskiego kryzysu gospodarczego jest inna (co nie oznacza, że całkowicie odrzucam w/w poglądy popularne). Moim zdaniem Włochy padły ofiarą wspólnej waluty europejskiej. Winne jest, w pierwszym rzędzie euro. W drugim zaś polityka gospodarcza centralnego kraju strefy euro, tj. Niemiec.
Zachęcam do lektury! https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/swiat/artykuly/8510452,euro-wlochy-pkb.html