Choć po zakończeniu kultowej zwłaszcza dla pokolenia millenialsów sagi o Harrym Potterze Joanne Kathleen Rowling poinformowała, że jedna z postaci kluczowych dla tego uniwersum była osobą homoseksualną, czym ucieszyła środowiska LGBT+, a przez lata była utożsamiana raczej z poglądami lewicowymi i feministycznymi, jednak kilka lat temu została okrzyknięta „transfobką”. Dlaczego? Ponieważ stwierdziła pewien prosty i podstawowy fakt: menstruują tylko kobiety. W zeszłym roku na głowę pisarki posypały się gromy z powodu jej sprzeciwu wobec tzw. ustawy o korekcie płci, nad którą debatowano w Szkocji.
Rowling spotkała się z tego powodu z licznymi nieprzyjemnościami. Pisarkę atakowali lewicowi aktywiści, od jej poglądów odcinała się część aktorów występujących w filmowych adaptacjach powieści (w tym młodzi odtwórcy głównych ról), a kiedy na początku tego roku ukazała się gra „Dziedzictwo Hogwartu”, część środowisk LGBT+ przekonywała, że sam fakt zakupu gry to przejaw „transfobii”.
Okazuje się, że cancelowanie Rowling ma kolejną odsłonę. W rozmowie z „Daily Mail” Chris Moore, kierownik wystawy w Muzeum Popkultury w Seattle określił poglądy J.K. Rowling jako „nienawistne i dzielące” i zapowiedział, że z ekspozycji poświęconej uniwersum Harry’ego Pottera zniknąć mają wszelkie ślady jego twórczyni. Dodajmy, że Moore sam jest tzw. osobą transpłciową.
Mamy więc cenzurę…