Forma nauczania zdalnego negatywnie wpłynęła na proces kształcenia, wychowania i opieki, co jest bezpośrednią przyczyną pogłębionych nierówności edukacyjnych oraz gorszego stanu psychofizycznego dzieci i nauczycieli – tak można streścić kluczowe wnioski z raportu Najwyższej Izby Kontroli. Czy mnie to dziwi? Nikogo rozsądnego i myślącego te wnioski nie dziwią.
Jednym z czynników był problem wykluczenia cyfrowego. Na walkę z nim ministerstwo przeznaczyło ok. 450 mln zł, za które dostarczono szkołom laptopy, tablety i innego rodzaju sprzęt komputerowy. Jak zaznacza NIK, w niektórych gminach te działania pokryły 100% zapotrzebowania, a w innych tylko 16%. Oczywiście w grę wchodzi tutaj także sposób wydatkowania środków przez same placówki. Dla przykładu, dwie skontrolowane jednostki wydały około 35 tys. zł na Internet w szkole, z którego w tym czasie nikt nie korzystał…
Kolejny problem to brak przygotowania informatycznego nauczycieli oraz niedostosowanie programu nauczania do nauki zdalnej. Efekt był taki, że niektóre zajęcia w ogóle się nie odbywały lub odbywały się tylko częściowo, z rekordowymi 30% godzin przerobionych. Teoretycznie pozostałe 70% to miała być praca własna, czyli de facto przerzucenie obowiązków na rodziców. Co dziesiąty nauczyciel zadeklarował brak (lub niepełne) przerobienia materiału programowego. W sumie 70% skontrolowanych szkół nie wyrobiło się z całością podstawy programowej.
Największym problemem który mieć będzie długofalowe konsekwencje był (jest) brak zapewnienia pomocy psychologicznej dla dzieci i nauczycieli. Dla przykładu, w szkole z Jeleniej Góry uczniowie z opinią PPP (opinią poradni psychologiczno–pedagogicznej) nie otrzymywali należytej pomocy i nie chodzili na terapie psychologiczne. Nie mówiąc już o niezaadresowaniu problemów związanych z brakiem kontaktu z rówieśnikami, czy problemów dzieci z patologicznych rodzin, dla których chodzenie do szkoły było swego rodzaju ucieczką.
A przecież to tylko raport, rzeczywistość jest o wiele bardziej przerażająca…